poniedziałek, 2 maja 2011

Dyskografia Megadeth



Ostatnio nadarzyła się okazja, aby przypomnieć sobie dyskografię jednego z moich ulubionych zespołów. Chociaż muszę przyznać, że początki mojej przygody z Megadeth wcale nie były różowe. Na samym początku, gdzieś na etapie 3. lub 4. przesłuchanego albumu metalowego, zepsuty przez Metallikowy punkt widzenia, odrzuciłem muzykę Dave'a. Dopiero po jakimś czasie (czyli mniej więcej wtedy, gdy przestałem uważać Slayera za satanistów) spróbowałem się do nich przekonać i odpaliłem 'Rust in Peace'. Do dziś nie rozumiem, jak wtedy mógł mi się on nie spodobać. Ale faktem jest, że zapomniałem o płycie i szczerze mówiąc trudno mi dokładnie określić, kiedy do niej wróciłem. Jednak wtedy 'zaskoczyło' i pokochałem twórczość Rudego. Z czasem stał się on moim ulubionym muzykiem, do tego stopnia, że jego autobiografię ściągałem ze Stanów (wtedy jeszcze nie było polskiej wersji). Jednak mimo tego, to.... no wstyd się przyznać, ale nie znałem wszystkim płyt MegaDave. Twórczość z lat 80-tych znałem na pamięć, najnowsze płyty też mi się podobały, ale brakowało mi znajomości krążków z ostatniej dekady XX wieku. Dlatego, odświeżając sobie całą dyskografię, miałem wreszcie sposobność je poznać.

Ale zacznijmy od początku:



Killing is my Business... and Business is Good! (1985r.) - album, który powstał niedługo po wywaleniu Mustaine'a z Metalliki. Zawiera chyba najbardziej wściekłe i agresywne kompozycje w historii Megadeth, o czym świadczą chociażby 'Last Rites/Loved to Death' czy utwór tytułowy. Już na nim dało się poznać fantastyczne umiejętności gitarowe lidera (które lata później chwalił sam Kerry King, mówiąc, że rudowłosy Amerykanin był dla niego inspiracją). Mimo że to debiut, to znajdują się na nim bardzo dobre piosenki, do których sam bardzo często wracam. Plus 'Mechanix', który przebija 'The Four Horsemen'.

9/10



Peace Sells... But Who's Buying? (1986r.) - zdecydowanie moja ulubiona płyta Megadeth. A także jedna z najlepszych, jakie kiedykolwiek powstała. Umówmy się, ta płyta ma wszystko: wgniatające riffy, nieziemskie solówki, świetną sekcję (a bas na tej płycie to w ogóle kosmos), atmosferę (do tej pory nie udało mi się znaleźć utworu, który wywoływałby u mnie takie ciarki jak 'Good Mourning/Black Friday'), a to wszystko ubrane w zaledwie osiem utworów. Kiedyś to 'Rust in Peace' uważałem za szczytowe osiągnięcie grupy, ale dziś muszę przyznać wyższość tej płycie. Biję pokłony przed geniuszem Mustaine'a.

10/10


So Far, So Good...So What! (1988r.) - Mały spadek formy po 'Peace Sells', ale nadal wyśmienity album. Zaczyna się nietypowo, bo od instrumentala 'Into the Lungs of Hell'. Potem znajdziemy 6 premierowych kompozycji oraz cover Sex Pistols 'Anarchy in the U.K.' (a jakżeby inaczej!) z udziałem gitarzysty Steve'a Jonesa. Mój zdecydowany faworyt to 'In My Darkest Hour', który jest jedną z najlepszych piosenek, jakie dane mi było słyszeć. Po prostu czysta doskonałość. Poza tym powstała ona po tym, jak Dave dowiedział się o śmierci Cliffa Burtona. Jak stwierdził sam zainteresowany, 'na zmianę ćpałem, płakałem i komponowałem'.

9/10



Rust in Peace (1990r.) - bez wątpienia najważniejsza płyta Megadeth. Sprzedała się w ogromnym nakładzie i była przepustką zespołu na największe światowe sceny. Oczywiście, nie był to przypadek. Zespół nagrał chyba najbardziej dojrzałą i przemyślaną muzykę w karierze, a takie utwory jak 'Holy Wars...the Punishment Due', 'Hangar 18' czy 'Tornado of Souls' (który zawiera moją ulubioną solówkę) to dzisiaj klasyki. Dodatkowo ustabilizował się 'classic line-up', czyli Dave Mustaine, Dave Ellefson, Marty Friedman na gitarze i Nick Menza na perkusji.

10/10



Countdown to Extinction (1992r.) - Rudy pozazdrościł byłym kolegom i też nagrał płytę zdecydowanie lżejszą od wcześniejszej twórczości. I przyniosło to efekt, gdyż album sprzedał się w ponad dwumilionowym nakładzie. Co do muzyki – mimo że Dave nieco stępił pazury, to udowodnił, że dobra piosenka zawsze się obroni. Szczególnie podobają mi się 'Foreclosure of a Dream' oraz 'Architecture of Aggression'. Poza tym znajdują się tutaj także wielkie hity, tj. 'Symphony of Destruction', 'Sweating Bullets' oraz 'Skin O' My Teeth' (do którego jakoś nigdy się nie przekonałem).

9/10


Youthanasia (1994r.) - płyta utrzymana w podobnym klimacie do poprzedniczki. Niestety, nie ma ona takiej przebojowości jak ona. W pamięć zapada tylko balladowy 'A Tout Le Monde', a reszta leci jakoś bez rewelacji. Nie ma tragedii, podejrzewam, że gdybym jeszcze kilka razy wrócił do tego krążka, to znalazłbym jakieś lepsze fragmenty. Jednak cały problem polega na tym, że do 'Youthanasia' nie chce się wracać. Przyjemny album, który sobie przeleci w tle, ale nic poza tym.

6/10



Cryptic Writings (1997r.) - powrót do lepszej formy, chociaż Mustaine dalej idzie w stronę łagodniejszej muzyki. Jednak mamy tutaj sporo hiciorów, takich jak 'Trust', 'She-Wolf' czy 'Use the Man'. Bardzo przyjemna muzyka. Ostatnia płyta w klasycznym składzie.

8/10



Risk (1999r.) - prawdopodobnie najbardziej znienawidzona płyta grupy. Tutaj poszli w komerchę na całego, bo inaczej się tego pop-rockowego 'cudeńka' nazwać nie da. Jeśli jednak mam być szczery, to myślałem, że będzie dużo gorzej. Jest kilka nawet fajnych patentów, a 'I'll Be There' to naprawdę niezły utwór.

5/10



The World Needs a Hero (2001r.) - powrót Dave'a do metalu. Generalnie pierwsze trzy kawałki bardzo spoko, potem już trochę gorzej. Najbardziej irytuje mnie kopiowanie samego siebie, gdyż kilkukrotnie miałem wrażenie, że tę melodię/riff gdzieś już słyszałem. Chociaż nic nie przebije 'When', 9-minutowego koszmaru z zerżniętą z 'Am I Evil?' linią wokalną. Większość pozostałych utworów trzyma poziom.

6/10



The System Has Failed (2004r.) - po dwuletniej przerwie Mustaine z pomocą kilku muzyków sesyjnych (m.in. Chrisem Polandem) postanowił przywrócić do życia swe dzieło. Płyta lepsza od dwóch poprzedniczek, jest nawet nieco thrashu i eksperymentowania, chociażby elektroniczne dźwięki w 'The Scorpion'. Mój ulubieniec to 'Back in the Day', którego ostatnio słucham bez przerwy.

7,5/10



United Abominations (2007r.) - zaczyna się świetnie, 'Sleepwalker' to naprawdę genialny kawałek z ciekawym intrem. Następnie równie dobry 'Washington is Next!' z nietypowym riffem. Potem niestety kawałki zlewają się trochę w jeden długi, chociaż niezły utwór. Dziwi nieco nowa wersja 'A Tout Le Monde' z udziałem Cristiny Scabbi z Lacuna Coil. Bardzo lubię jej głos, a oglądać ją w klipie to jeszcze większa przyjemność ;)

7/10



Endgame (2009r.) - wciąż najnowsza propozycja zespołu. W sumie mógłbym przekopiować opis z 'United Abominations' i wyszłoby na to samo. Krążek oparty na tych samych schematach, niezły, ale bez rewelacji. Najlepsze są 'Headcrusher' oraz wieńczący całość 'The Right to Go Insane'. 

7/10

Wnioski? Nigdy nie nagrali tragicznej płyty. Oczywiście zdarzały się potknięcia, ale mimo wszystko każdą płytę można bezboleśnie przesłuchać. Szkoda, że nowe albumy nie mają takiej siły jak starsze wydawnictwa, ale tak już się dzieje chyba z każdym zespołem, którego kariera trwa tyle lat. Zapowiedziany został już nowy krążek, według zapowiedzi Rudego ma być w stylu 'Endgame'. Nie boję się, że mnie zawiedzie. Z pewnością nie będzie gorszy od kilku poprzednich. Ale z drugiej strony, nie ma też co liczyć na wielki przełom w karierze i nagranie płyty wybitnej. Trochę to smutne, że tacy giganci ciężkiej muzyki są dziś do bólu przewidywalni. Ale i tak dobrze, że najzwyczajniej w świecie chce im się i dalej koncertują. A jeżeli nowe wydawnictwa nie spełniają naszych oczekiwań, zawsze możemy wrócić do naszych starych, ukochanych płyt.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz